Kilka dni po powrocie z Camino de Santiago i przystosowaniu się na nowo do “normalności” dnia codziennego, przychodzą mi do głowy od czasu do czasu “mignięcia” momentów, sytuacji, miejsc, ludzi… spotkanych na Drodze… . Dziś mając wolną chwilę, postaram się przenieść na papier moje wrażenia i odczucia, które przychodzą mi na myśl. Bez zbytniego ładu i struktury… tak jak się pojawiają.
Na początku powiedziałbym, że Camino jest dla mnie jak życie. Tzn. jest metaforą życia.
Po pierwsze, jakakolwiek Droga to trasa, którą ktoś rozpoczął, aby dotrzeć w inne miejsce. Niektóre znikają, inne pozostają. Niektórzy je ulepszają, usuwając kamienie, rośliny lub kładąc bruk. Zdarzają się też nieliczni, którzy je niszczą.
Droga generalnie jest czymś, czego nie stworzył ktoś konkretny, ale wszyscy, którzy nią podążamy i utrwalamy. Od czasu do czasu pojawiają się wariacje, odchylenia, zmiany, zakręty – z różnych powodów.
Tradycyjne drogi mają setki, tysiące lat.
Droga to coś, co Cię prowadzi w jakimś kierunku, przez elementy naturalne (góry, rzeki, lasy, pola) i przez miejsca, które stworzył człowiek (wioski, dzielnice, miasta, mosty…). Przejście przez oba te środowiska sprawia, że możesz cieszyć się krajobrazami, widokami, niezwykłymi sceneriami, które aparat utrwala i gromadzi, ale które Ty przeżywasz. Camino daje nam wszystko i na wszystkich poziomach.
Jakie cechy Camino/Drogi przychodzą mi do głowy?
Jest to środowisko międzynarodowe, ponieważ możesz tam spotkać osoby z różnych stron świata. I dlatego jest to mini-świat międzykulturowy: pochodzenie, warstwa społeczna, kultura – różne, ale udaje się im koegzystować w różnorodności ideologicznej, czy to na poziomie filozoficznym, religijnym, czy ideologicznym lub politycznym…
Prawdziwa różnorodność, ale jeden, ten sam cel: zdołać dotrzeć do jednego, konkretnego miejsca i wspólnego dla wszystkich (Dobre miejsce, żeby poćwiczyć języki poza środowiskiem pracy:).
Żyjemy w świecie “zglobalizowanym”, w którym możemy poznać wszystko w jednej chwili. Jednak jest to świat wirtualny, “on line”, indywidualistyczny. Camino może nam ułatwić powrót do właściwych naszej naturze form komunikacji, bardziej ludzkich: przebywanie z innymi ludźmi cały dzień twarzą w twarz, żeby rozmawiać, dotykać, wąchać/czuć zapach, przytulać. Jednym słowem: współżyć.
I to pozwala cieszyć się uśmiechami, rozmowami, gestami… które ułatwiają otwarcie się na innych, zrozumienie ich. Dzielenie się osobistymi i intymnymi (przyjemnymi albo smutnymi) przeżyciami, w większości z nich zaskakująco powszechnymi.
Miejsce, gdzie pomoc, dostępność, solidarność wobec sąsiada (albo bliźniego) jest czymś naturalnym i nie okazjonalnym. Prowadzi do prawdziwych bezinteresownych przyjaźni, które są nastawione głównie na dawanie, a nie branie.
Trzeba zdawać sobie także sprawę, że obcowanie z innymi ma swoją cenę, nie jest ani darmowe, ani łatwe. Dni i (częściej) noce przynoszą momenty i sytuacje szorstkie/trudne i nieprzyjemne. Możesz nawet spotkać jakiś “element” zniekształcający, który wykorzystuje dobroć pielgrzymów. Tak jak w naszym codziennym życiu.
Biorąc pod uwagę, że większość z nas żyje w świecie konsumpcji, “infantylnym” (chcę to wszystko i teraz!) i pełnym współzawodnictwa, nakładając codziennie plecak, zdajemy sobie sprawę, że jest niewiele rzeczy, których naprawdę potrzebujemy, aby kroczyć przez świat/życie.
Na Drodze nie martwisz się tym, czy znajdziesz miejsce do spania. Tak przypuszczasz, ale kiedy przychodzi koniec dnia i wszystko jest zajęte, zawsze pojawi się miejsce, gdzie możesz odpocząć. Natomiast jutro – “jak Bóg da!”. Podczas wędrowania trzeba być również czujnym i obserwować, żeby się nie zgubić, uważać na poprawne znaki i wskazówki.
Kiedy ktoś kończy (Drogę), nie może uwierzyć w to, co zrobił, w przebyte miejsca, czas i w to, co udało mu się znieść.
Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy zdolni, jeśli tylko chcemy, do wielu więcej rzeczy niż sądzimy. I to bez potrzeby absurdalnego współzawodnictwa. A nasz czas jest odmierzany przez biorytm, który każdy samodzielnie sobie narzuca, a nie przez zegar, który wskazują mu inni.
Jednym słowem, dla mnie Camino to doświadczenie odmienne, unikalne, specjalne i intymne. Chciałbym, aby „Camino de la Vida” była przynajmniej bardzo podobna do Camino de Santiago.
Un abrazo
Ramon
Kilka słów wyjaśnienia.
Ramon jest Katalończykiem. Siwiuteńkim dziadkiem, którego oczy lśnią zabawnymi iskierkami życia. Osobą o wielkiej kulturze osobistej, poczuciu humoru, dystansie do siebie i elokwencji wykształconego człowieka. Jest nauczycielem, któremu brakuje półtora roku do emerytury. Poznałem go w Guemes, gdy przyszedł do albergue w środku upalnego dnia. Po wspólnym obiedzie, przez nikogo nie proszony stanął razem ze mną przy zlewozmywaku i pomagał. Spędziliśmy kilka następnych dni wędrując razem. Pewnego razu, wczesnym rankiem oznajmił mi znienacka: „Wiesz, dobrze mi się z Tobą wędruje„. Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem, więc dodał natychmiast uśmiechając się szelmowsko: „Nie mówisz zbyt wiele zanim wypijemy pierwszą kawę„. Rozstaliśmy się w Llanes. Nie wiem, czy będzie dane mi go jeszcze kiedyś spotkać, ale może nasze Drogi kiedyś się skrzyżują i tak jak napisał, będziemy “…cieszyć się uśmiechami, rozmowami… które pozwalają otworzyć się na innych i poznać, zrozumieć i dzielić sytuacje osobiste i intymne”.
PS. Dziękuję Zosiu za tłumaczenie listu!