Niezbyt dobrze wyreżyserowany sen
Wjeżdżając na Ukrainę tak właśnie jawił mi się krajobraz tamtejszej wsi. Budynki stare, w opłakanym stanie, zapuszczone ogródki, ogólnie bieda aż piszczy. Wiedziałam czego się spodziewać, ale konfrontacja z rzeczywistością okazała się dużo bardziej bolesna. Smutny nastrój potęgował jeszcze typowo jesienny krajobraz. Jednak sytuacja nieco uległa zmianie gdy dotarliśmy do Lwowa.
Piszę, że „nieco”, ponieważ moje wyobrażenia o tym miejscu również okazały się niczym przerysowane z pocztówek z lat 30-tych. Jest to niewątpliwie jedno z tych miejsc, które ma duszę. Miasto, które pamięta czasy swojej świetności, wybitnych ludzi zamieszkujących je i ważne wydarzenia rozgrywające się na przestrzeni lat, ale także (o czym z przykrością się mówi) miejsce, które powoli popada w ruinę.
Brak środków w budżecie państwa uniemożliwia jakikolwiek postęp techniczny, rozwój infrastruktury, czy komunikacji, dlatego też łatwo zaobserwować tam jawnie postępujące uwstecznienie. Rozkopane brukowane drogi, po których każdy jeździ jak chce, klimatyczne, aczkolwiek nieco zaściankowe sklepiki, w których panie ubrane w stare fartuchy sprzedają zza lady niepierwszej świeżości produkty i babuszki sprzedające bukieciki na ulicach – to krajobraz dzisiejszego Lwowa. Jednak w tym zakątku świata jest tez dużo piękna. Raz po raz wyrastają z ziemi prawdziwe perełki architektury – m.in. cmentarz Łyczakowski.
Część jego powierzchni stanowi cmentarz Orląt Lwowskich. Niestety dokumentacja fotograficzna tych miejsc jest ścliśle ograniczona, ponieważ za możliwość fotografowania należało przy wejściu uiścić odpowiednią opłatę, poza tym czasu na zwiedzanie mieliśmy stosunkowo niewiele.
Poza tym Lwów bogaty jest w różnego rodzaju pomniki…
… a także budynki uniwersyteckie, kościoły, cerkwie i chyba najważniejszy z nich, stanowiący niejako wizytówkę miasta – gmach Opery Lwowskiej, przed którą mieni się w swej wspaniałości ogromna fontanna.
Naszą uwagę przyciągnęły także zabytki (gdyż chyba to właśnie określenie jest najbardziej trafne) motoryzacji, królujące na brukowanych ulicach miasta. Łada i wołga to modele pojazdów osobowych, których liczba sprawia, że wszelkie inne marki nikną na ich tle. Z uśmiechem na ustach patrzyłam również na staroświeckie autobusy w kształcie słynnego „ogórka” i myślałam o tym, jak w Polsce narzeka się na niskie standardy komunikacji miejskiej. Bynajmniej nie chcę tutaj porównywać obu krajów – po prostu człowiek naprawdę zaczyna doceniać to co ma, w momencie, gdy w jakiś sposób to utraci.
Pisząc o tym niepowtarzalnym klimacie Lwowa nie można także zapomnieć o ludziach, którzy zamieszkują to miasto. Lwowianie, których miałyśmy sposobność obserwować tego listopadowego popołudnia, jawili nam się jako reprezentanci kilku grup społecznych. W znacznej mierze byli to ludzie starsi, skazani na uliczny zarobek, polegający na sprzedawaniu „czegokolwiek”. W dalszej kolejności spotykamy całkiem przedsiębiorczych ludzi w średnim wieku, trudniących się handlem na targu (ręcznie haftowane ubrania, torebki, biżuteria, poza tym matrioszki, starocie i inne pamiątki), a także tych zarabiających na deptaku jako „żywe posągi”.
Potem młodzież – ta zwyczajna, z pozoru nieróżniąca się od naszego towarzystwa i całkiem zaradna życiowo – kieszonkowcy szukający w tłumie turystów okazji do szybkiego wzbogacenia się oraz panny na wydaniu i ich dość wyróżniający spośród tłumu styl ubierania się, mający na celu pomoc w znalezieniu kandydata na dożywotniego sponsora (czyt. męża). Warto też wspomnieć o młodych parach, których z godziny na godzinę przybywa w zastraszającym tempie. Czymś co martwi, jest stosunkowo niewielka liczba dzieci.
Oczywiście w ciągu kilku godzin przewinęły mi się przed oczami setki ludzi – byli pewnie między nimi przedsiębiorcy, nauczyciele, kucharze, kelnerzy, pracownicy fizyczni i umysłowi, lekarze, prawnicy i reprezentanci jeszcze wielu innych zawodów, których nie sposób tutaj wymienić. W gwoli wyjaśnienia dodam, że podczas wyjazdu miałyśmy z Paulą w głównej mierze styczność właśnie z osobami, które opisałam na początku, dlatego też im poświęciłam więcej uwagi. Nie umniejszam tym oczywiście roli i poziomu życia społecznego innych mieszkańców Lwowa.