Dzień XVII: Sobrado Dos Monxes – Arzua

floresqaFloresqaLeave a Comment

Dzień XVII – czwartek, 22.07.2010

Trasa: Sobrado Dos Monxes – Castro – Badelos – Corredoiras – Boimil – Boimorto – Sendelle – Arzua (22,4 km)


Nie śpieszno nam było do wstawania. Zresztą – cóż się dziwić, po tak krótkiej nocy… Dni marszu, które pozostały nam do Santiago mogliśmy już wtedy policzyć na palcach jednej ręki. Było to dla nas zadziwiające, bo z jednej strony radosne – już niedługo osiągniemy nasz cel, z drugiej zaś przygnębiające, że przygoda naszego życia zakończy się tak szybko…

Na śniadanie zjedliśmy razem z naszymi Hiszpanami jajecznicę z 16 jaj – pozostałość po tostach z dnia poprzedniego. Poprawiliśmy jeszcze bagietką z czekoladą i dżemem, po czym spakowaliśmy się  i ruszyliśmy w drogę.

Nasz dzień można by spokojnie zatytułować „od baru do baru i od sklepu do sklepu”. Droga wyglądała tak, jakbyśmy chcieli ją sobie podświadomie wydłużyć. Wszystko jednak dlatego, że co chwilę komuś się chciało do toalety (bary), albo co raz to głodnieliśmy (sklepy). W tym dniu pobiliśmy rekord najwolniejszego tempa marszu na całym Camino – 2 km w 2,5h. Tak, nie pomyliłam się. Zanim zatrzymaliśmy się po raz pierwszy, minęliśmy tablicę informacyjną  „Arzua -12km ”. Kiedy wypoczęci, najedzeni i z opróżnionymi pęcherzami rozpoczynaliśmy „normalną” drogę minęliśmy tabliczkę „Arzua – 10 km”. Jaka była nasza reakcja? Oczywiście salwa śmiechu. ;D Trzeba przyznać, że zdolne z nas bestie… już nie po raz pierwszy mamy dowód na to, że „Polak potrafi”… 😉

Hitem tego etapu stała się krótka pioseneczka pt.: „Burger song”. Miałyśmy z dziewczynami tzw. fazę, która polegała na tym, że na środku ulicy udawałyśmy kurczaki. Biedny Piotrek był z nami, oj biedny… Ale przynajmniej na nudę nie mógł narzekać…

Ok. 16:00 Gonia zobaczyła na horyzoncie naszych ludzi – to był znak, że albergue już blisko. Zabraliśmy się z rzeczami na nocleg, który tym razem był o ogromnej hali sportowej (jeszcze większej niż na początku). Żeby tradycji stało się zadość, poszłyśmy z dziewczynami upewnić się, czy znów mamy do czynienia z prysznicami komunalnymi. Nasze obawy niestety się potwierdziły… Gonia i ja zbojkotowałyśmy mając nadzieję, że następnego dnia znajdziemy coś przyzwoitego. Po prostu zrobiłyśmy sobie taki dwudniowy Dzień Dziecka. 🙂 Następnie poszliśmy do parku – urządziłam sobie małe polowanie na gołębie (aparatem fotograficznym Piotrka).

Potem do baru, żeby „wrzucić coś na ruszt”. Podobało nam się wnętrze lokalu – na wszystkich ścianach i suficie były odbite i podpisane dłonie, a niekiedy nawet stopy pielgrzymów, umoczone wcześniej w różnokolorowej farbie. Doskonały pomysł! W menu znalazło się Menu del Peregrino, bocadillos i jakiś zestaw z frytkami i colą. Wsunęłyśmy obiad i szybciutko poszłyśmy na mszę świętą.

Tym razem Eucharystia była odprawiana w dwóch językach – po hiszpańsku i po włosku. Było ciasno – zgromadziło się bardzo wielu

ludzi różnych narodowości. Pod koniec mszy ksiądz przedstawiał skąd są zebrani. Potem ludzie sami zaczęli krzyczeć skąd przyjechali. Długo się nie zastanawiałam i krzyknęłam „Polonia!”. Kilka osób z uśmiechem spojrzało w naszą stronę, po czym wychodząc usłyszeliśmy „ciao Polonia!” od jakiegoś młodego Włocha. Jak się później okazało, na imię miał Carlo i tak jak Piotr – wyruszył na Camino jak rodzynek, z trzema dziewczynami. Przynajmniej mieli o czym we dwóch rozmawiać – te same problemy z kobietami… 😉  Oczywiście Piotr jak to Piotr – zawsze znajdzie temat do rozmowy, dlatego myślę, że nawet gdyby Carlo szedł w innym składzie – i tak by się dogadali.

Po powrocie do hali chcieliśmy się już tylko położyć spokojnie do spania. Jak się okazało, tego wieczoru było to bardzo trudne do zrealizowania pragnienie. Otóż, do naszej noclegowni wtargnęła Guardia civil*. Zażyczyli sobie opłat za nocleg i zimną wodę po 3 euro od osoby. My siedzieliśmy cichutko z boku, podczas gdy młodzi i gniewni Hiszpanie krzyczeli, klaskali i skandowali:

„MENOS PILICIA, MAS SERVEZA FRIA!”
(Mniej policji, więcej zimnego piwa!)

 

 

Przyjechała telewizja, dziennikarze, którzy pisali o tym później w gazetach. Powstało małe zamieszanie, w wyniku którego policja zmieniła zasady – płacić mieli tylko Ci, którzy podczas ich obecności chcieli wejść do środka. Mówiąc (a raczej pisząc) krótko – ludzie wewnątrz budynku byli wolni od wszelkich opłat.

Działo się, oj działo… Tej nocy światło świeciło się jeszcze długo.  Miałyśmy więc chwilkę czasu na to, żeby jeszcze popisać. Mijały długie minuty i godziny, zanim świat zmorzył głęboki sen. Zatyczki do uszu Piotrka już po raz kolejny doskonale spełniły swoją funkcję…

*Guardia civil – hiszpańska policja.