Dzień XIII – niedziela, 18.07.2010
Trasa: Villanova de Lourenza – Arroxo – San Pedro de la Torre – Mondonedo – Lousada – Gontan – Abadin (25km)
Wstaliśmy z przeświadczeniem, ze czeka nas niecałe 30km. Trasa była znośna, aczkolwiek po drodze było dużo górek. W Galicji już przeważają górzyste tereny. Ja się cieszyłam (w końcu Camino del Norte!), ale dziewczyny miały na ten temat trochę inne zdanie. Nie było łatwo z tymi podejściami – zwłaszcza przy większych upałach, ale jak już wspominałam wcześniej – wolę to niż płasko + asfalt… Etap prowadził przez małe wioski i lasy. Ciche, spokojne i zdawałoby się niekiedy opuszczone gospodarstwa.
Byliśmy zupełnie zaskoczeni gdy nagle, w środku wioski zabitej deskami, gdzie kurczaki biegały po drodze, znaleźliśmy SPRAWNY automat z coca-colą. Doszliśmy do wniosku, że jego właścicielka zbija fortunę na takich pielgrzymach jak my. Trzeba jednak przyznać, że cola była wyśmienita… 🙂
W pewnym momencie naszej drogi troszkę się rozdzieliliśmy. Gonia i ja poszłyśmy nieco z tyłu za Paulą i Piotrkiem. Do pewnego momentu miałyśmy ich na oku, ale za jednym z zakrętów nagle gdzieś zniknęli. Rozstąp się ziemio, nie ma ich. Postanowiłyśmy iść za muszelkami. Zachowując stoicki spokój odczytywałyśmy po kolei kolejne znaki, które doprowadziły nas do miasteczka. Po niedługim czasie dostałyśmy telefon:
Piotrek: „Mogę wiedzieć gdzie wyście poszły?”
Trzeba było usłyszeć ten ton głosu! Dopadł nas z Gonią ataku śmiechu. To, że wykręcimy (oczywiście nieumyślnie!) taki numer było w gruncie rzeczy do przewidzenia. Pozostawała tylko kwestia czasu.. I stało się. Podczas rozmowy telefonicznej Piotrek nie wydawał się być zdenerwowanym, ale jak nas spotkał moje obawy się potwierdziły. Nie pomogło tłumaczenie, że szłyśmy za muszelkami, czy to, że jesteśmy dorosłe i o drogę po hiszpańsku zapytać potrafimy. Doszło do małej wymiany poglądów na ten temat, w której każda ze stron próbowała przekonać tę drugą o tym, że jej racja jest „najjejsza”. Po chwili uznaliśmy, że do konsensusu nie dojdzie, więc przestaliśmy dyskutować. Cisza jednak nie trwała długo i wnet zaczęła się inna dyskusja, na całkiem niebłahe tematy. Jako, że jestem człowiekiem, który twierdzi, że nic nie dzieje się bez przyczyny uważam, że to nasze ‘zgubienie się’ było potrzebne, byśmy taką rozmowę mogli przeprowadzić. Czasem trudno jest się otworzyć przed drugim człowiekiem, powiedzieć o tym, co tak naprawdę leży na sercu i wyłożyć swoje żale w sposób „kawa na ławę”. Wtedy tak uczyniliśmy i chyba każdy z nas po trosze dostrzegł, jak istotną sprawą jest szczerość i umiejętność mówienia otwarcie o tym, że coś jest nie do końca tak, jak być powinno.
Pod koniec drogi (jak to się często zdarzało) spotkaliśmy naszych hiszpańskich przyjaciół i razem z nimi rozpoczęliśmy poszukiwania hali sportowej, na której mieliśmy nocować z powodu braku wolnych miejsc w albergue. W tym momencie trasy zaczynają się łączyć, więc i pielgrzymów będzie coraz więcej. Na Sali był tłum. Swoje pielgrzymki rozpoczęły jakieś grupy zorganizowane.
W łazienkach, które były w opłakanym stanie, znajdowały się prysznice komunalne z lodowatą wodą. To było dla nas straszne. Troszkę się ochlapałyśmy wodą i opuściliśmy szybciutko budynek. Wyruszyliśmy na poszukiwanie jedzenia. Naszym łupem padły tym razem tzw. Bocadillos – tj. ogromna bagietka z sałatą, pomidorem, cebulką, mięsem/tuńczykiem lub z różnego rodzaju tortillą. Pyszności! Było nas wtedy 13 osób – nas siódemka, czwórka Hiszpanów i dwie Belgijki. Brakowało tylko Marka. Ktoś zapytał „gdzie on tak właściwie jest?”, po czym w chwilę później zobaczyliśmy go we własnej osobie. To było prawdziwe wejście smoka. Dostał brawa, po czym dołączył do naszego pielgrzymiego stołu.
Po jedzeniu wróciliśmy na nocleg. Chwilę jeszcze z Gonią popisałyśmy, a potem ułożyłyśmy się do spania. Tej nocy zatyczki do uszu Piotrka odegrały bardzo ważną rolę. Po kilku minutach już sobie smacznie spał, podczas gdy my musiałyśmy wsłuchiwać się w miarowe chrapanie na dwadzieścia głosów. Trochę wody w rzece upłynęło, ale w końcu udało się potraktować ten dźwięk jako kołysankę i odpłynąć do krainy snów…